Muzyka

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Wigilijne odwiedziny w stajence w " Zadnich Łukach " w Bieszczadach

W noc wigilijną przydarzyła mi się niesamowita przygoda, z którą chciałabym się z Wami podzielić.
Jeśli śledzicie mojego bloga to zapewne wiecie, że prowadzimy agroturystykę, w której całorocznie przyjmujemy gości. Znacie również zwierzątka , które z nami zamieszkują. W moją opowieść wplątała się Diunka nasza wierna , kochana psinka. Na czas Świąt i Sylwestra zjechali się goście. Nasza Diunka już z wieczora była bardzo niespokojna , może w innych okolicznościach bym to zignorowała gdyż zdarzają się odwiedziny nieproszonych zwierzęcych gości, do których przyzwyczailiśmy się my mieszkając w Bieszczadach, lecz nasza psina włącza się do psiego szczekania , gdy coś się w okolicy dzieje. Dokładnie o północy postanowiłam zaprowadzić Diunkę do siodlarni , w trosce o spokojny sen naszych gości. Siodlarnia jest przy naszej stajni, oddalona od domu około 100 m. Nie raz nocą z latarką zaprowadzałam psinkę i jakoś się nie bałam aż do tej wigilijnej nocy. Z latarką w ręku , baranią skórą pod ręką i Diunką na smyczy otwierałam siodlarnię. Konie nasze mają stajnię otwartą , same decydują kiedy do niej wejść. Tej nocy stały przy balu siana na zewnątrz, w bliskiej odległości. Przygotowując posłanie Diunce, w stajni coś się głośno poruszyło...przypomniałam sobie , że konie stały przy balu . Kto więc jest w stajni ? Ogarnęło mnie przerażenie , gdy wychyliłam się z siodlarni i do niej zajrzałam a w stajni stał dorosły żubr przodem w kierunku wyjścia. Dzieliły nas około 2 metry. W pierwszej chwili chciałam wybiec , lecz gdy wychylałam się bardziej żubr zbliżał się . Byłam bardzo przerażona wiedziałam że bez pomocy z zewnątrz sobie nie poradzę. Ale jak powiadomić kogoś z domu , gdy nie wzięłam ze sobą telefonu ? Zaczęłam w siodlarni dostrzegać różne narzędzia takie jak widły , łopata, siekiera . Myśli w głowie kotłowały się co będzie , gdy żubr stratuje w panice drzwi do siodlarni. Dobrze że siodlarnia ma skobel od wewnątrz i małe okienka . Tkwiąc tak próbowałam uspokoić umysł i zachować rozsądek. W siodlarni znalazłam stołek na który weszłam i wychyliłam się przez okienko, nie znam alfabetu morsa lecz przyszła mi myśl aby pulsacyjnie zapalać latarkę. Po chwili zauważyłam światła latarki skierowane w kierunku stajni od strony domu. Domyśliłam się , że to Krzysztof zaniepokojony moją około półgodzinną nieobecnością przyszedł zobaczyć co się stało. Zaczęłam krzyczeć aby nie zbliżał się do stajni bo jest w niej żubr . Mąż wycofał się lecz po chwili wrócił od tyłu siodlarni i powiedział że dzwonił na alarmowy 112 ale mogą przyjechać za 2 godziny i tak naprawdę to nie wiedzą jak mogą pomóc. Musieliśmy sami sobie poradzić. Przyszła myśl o drabinie, która leżała opodal stajni. Wgramoliłam się i przez okienko po drabinie uciekłam z siodlarni zostawiając w niej zamkniętą od wewnątrz Diunkę. Po drodze do domu spotkaliśmy Mirka naszego gościa , który wyszedł na zewnątrz zobaczyć co się dzieje, jak również za drzewem stojącą i przerażoną naszą córkę Emilkę.Tej nocy nie mogłam zasnąć. Zdałam sobie sprawę z wielkiego zagrożenia mojego życia jak również szczęścia i daru dalszego życia. Historia z żubrem trwała jeszcze przez cały kolejny tydzień . Żubra codziennie rano odstraszaliśmy petardami , które wcześniej zakupiliśmy w razie pojawienia się wilków. Powiadomiliśmy różne instytucje o naszym uciążliwym zwierzęcym gościu a mianowicie policję, nadleśnictwo, ochronę środowiska w końcu wójta naszej gminy , który rzekomo ma dbać o bezpieczeństwo mieszkańców. Każda z instytucji dawała inne rady, ale to my zostaliśmy z problemem i codziennym strachem chodzenia do stajni, bo konie trzeba przecież nakarmić , napoić, doglądnąć a żubr najwyraźniej znalazł sobie dobrą stołówkę z której nie miał ochoty zrezygnować. Moje życie jak i życie moich koni zmieniło się od tego wydarzenia. Konie nieufnie wchodzą do stajni , nie wystawiam im bala siana na pastwisko aby w ciągu dnia w słońcu mogły sobie skubać. Wybieg mają zmniejszony i cały czas pilnujemy aby działał elektryczny pastuch , który rzekomo odstrasza żubry. Od trzech dni nie zauważyłam śladów nieproszonego gościa, co nie znaczy że przestałam być czujna . Wychodząc do stajni zabieram ze sobą telefon i petardę . Być może zrezygnował widząc że stołówka dla niego zamknięta i poszedł w inne miejsce podobne do mojego, gdzie hodowcy koni także wystawiają swoim koniom baloty siana na pastwisko. Nikomu z moich znajomych tego nie życzę . Historia ta długo pozostanie w mojej pamięci. Pomimo tego zdarzenia dalej kocham Bieszczady i to miejsce, w którym zdecydowałam się żyć zamieniając życie miejskie na to w naturze.

Bo w Bieszczady przyjeżdża się tylko raz ....później się już tylko powraca !!! 






  

1 komentarz:

  1. Majka podziwiam Cię, jesteś niesamowita, jedyna i wyjątkowa

    OdpowiedzUsuń